Pierwszy rozdział na rozgrzewkę. Jak to na początku bywa, trochę oderwany od całości. Coś w stylu "Zarys bohaterów".
I. Reguła gościnności
Szarość
świtu, spotęgowana jeszcze gęstą, nieprzyjemną mżawką sprawiała przygnębiające
wrażenie. Zimne krople, zacinające lekko wdzierały się uporczywie pod kaptury podróżujących.
Leśny krajobraz, ciągnący się kilometrami bez jakichkolwiek śladów ludzkich
siedzib wydawał się irytująco jednostajny, jakby został zrobiony z zamokniętej,
gnijącej wełny.
Jeździec westchnął, opatulił się rdzawoczerwoną peleryną i
roztarł dłonie w rozpaczliwej próbie rozgrzania się, jednak ostatnie
kilkanaście godzin pozbawiło ich jakiegokolwiek ciepła. Zdawał sobie sprawę, że
chłód tego miejsca nie jest w stanie naprawdę mu zaszkodzić, a jednak odbierał
resztki humoru. Mężczyzna uniósł lekko głowę i spojrzał na swojego towarzysza.
„Czy jego nic nie rusza?” pomyślał z konsternacją. Rzeczywiście, drugi
jeździec, choć niższy i o delikatniejszej budowie, siedział wyprostowany w
siodle, jakby zimna, nieprzyjemna zawierucha nie powodowała u niego żadnego
dyskomfortu. Oliwkowozielony płaszcz narzucony miał luźno na ramiona a kaptur
służył mu raczej dla ukrycia twarzy niż ochrony przed deszczem. On pierwszy
zauważył zabudowania w oddali.
- Spójrz. – skinął głową do swojego kompana.
- Zajazd! – Krzyknął tamten z ulgą – Nareszcie.
- Myślisz, że powinniśmy? – Jakoś mi się tu nie podoba…
- Och, pan szanowny wybaczy obniżenie standardów, ale
skończyła się srebrna zastawa. – Mężczyzna w czerwieni roześmiał się cynicznie.
– Dziecko wygodnych komnat. – Dodał.
- Zamknij się, dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi. Po
prostu coś mi tu nie pasuje… w tym miejscu.
Powaga jego
słów sprawiła, że wyższy jeździec zastanowił się.
- Słuchaj, chcę po prostu wyspać się w łóżku i ogrzać. Co
może się wydarzyć przez jedną noc? Jutro już nas tu nie będzie. Zresztą – dodał
ze śmiechem – oni nie mogą wyrządzić nam szkody.
- A jednak zabroniono nam się mieszać. Mamy obserwować,
rozmawiać, ale nie brać udziału w żadnych wydarzeniach. Po prostu wyczuwam, że
w tym miejscu może to być trudne. – westchnął z rezygnacją. – w sumie masz
rację. Przesadzam. Za dużo myślę. Jedźmy.
Z bliska gospoda
okazała się większa i lepiej utrzymana niż sądzili. Uwiązali konie i weszli do
środka. Ciepła izba i zapach strawy podziałały rozluźniająco. Mężczyźni zdjęli
kaptury i omietli wzrokiem pomieszczenie. Odpowiedziały im pełne ciekawości
spojrzenia gości i karczmarza.
Zaiste prezentowali się interesująco. Wyższy z podróżnych,
postawny i szeroki w barach przedstawiał sobą idealny nordycki typ. Rysy jego
twarzy, choć nieco toporne, żadnym razie nie były niemiłe dla oka, a
wyzierająca z nich otwartość budziła natychmiastowe zaufanie i sympatię. Był młodym
mężczyzną, także nie raziła w nim pewna lekkomyślność, dająca się wyczuć w
sposobie bycia i gestach – nieco może przesadnych, ostentacyjnych.
Drugi mężczyzna, a właściwie młodzieniec, wyglądało bowiem,
że nie ma jeszcze dwudziestu lat, tylko z pozoru wydawał się niski i drobny.
Szczupła sylwetka była doskonale wyrzeźbiona, a wzrostem niemal dorównywał
swemu towarzyszowi, jednak przez kontrast z jego niedźwiedzią posturą, sprawiał
wrażenie ascetycznego i słabego. Twarz miał pociągłą i bladą, o nieco ostrych
rysach, czarne włosy sięgające do połowy karku gładko zaczesane do tyłu, a oczy
o odcieniu jadowitej zieleni przypatrywały się otoczeniu badawczo, jakby z
lekką ironią. Skinął ponaglająco na blondyna, bo niezręczna cisza przeciągała
się.
- Witajcie. – rzekł tamten tubalnym głosem, zwracając się do
mężczyzny w fartuchu, który z całą pewnością był karczmarzem. – Nazywam się
Tonis, A to mój brat, Laune. Jesteśmy zdrożeni i potrzebujemy pokoi na noc.
Właściciel, który już w ciągu pierwszych sekund ocenił gości
pod względem zarobku – ich wysoki wzrost, płaszcze najprzedniejszego gatunku i
szlachetne rysy – gnąc się w ukłonach, jął zapewniać o wygodzie, usługach i
smacznym jedzeniu, jakie może zaoferować tak znakomitym gościom. Jego głos
brzmiał niepewnie, tylko, gdy napotykał oskarżycielskie spojrzenie zielonych
oczu. „Co jest z nim nie tak” pomyślał, „gapi się na mnie, jakby wiedział…” –
na tę myśl oblał go zimny pot. Jak najszybciej zaprosił podróżnych do
ucztowania w osobnej sali, przeznaczonej dla wysoko urodzonych. Kiedy rozsiedli
się na wygodnej ławie, niemal natychmiast pojawiła się dziewczyna, wnosząca
półmiski i talerze. Mężczyzna o imieniu Tonis ze zdziwieniem i rozbawieniem
wziął do ręki widelec i obrócił go w palcach.
- Spójrz, jednak dali nam srebrną zastawę. – Parsknął. – Jaką gospodę stać na srebro i to na takim odludziu?
- Wiesz, pewnie wyciągnął jakiś spadek po babce, żeby nam
zaimponować. – Młodzieniec nie był tak skory do śmiechu, jak jego brat.
Wyglądał na zamyślonego. Dziabnął widelcem kawałek mięsa, podniósł go do twarzy
i powąchał.
- Sprawdzasz, czy świeże? – Z twarzy Tonisa nie schodził
uśmiech. „To w sumie takie przyjemne. Wystarczy mu ciepło, żarcie i krąglutka
kelnerka, żeby był zadowolony. Czemu muszę się tyle przejmować?” – zastanowił
się Laune.
- Widziałeś kelnerkę? – Zapytał, tamten, jakby właśnie
odczytał mu myśli. – Śliczna, prawda? – Dodał z entuzjazmem.
- Sądząc z jej zachowania i stroju, kelnerowanie to zaledwie
połowa jej obowiązków zawodowych. – Odparł, uśmiechając się po raz pierwszy od
początku rozmowy. – Wiesz, dwa etaty, to lepszy zarobek.
Wiedział,
że był nieco złośliwy, ale nie mógł się powstrzymać. Blondyn, zupełnie
niezrażony, przy następnej okazji zagadał do dziewczyny, która przyszła
sprzątnąć ze stołu.
- Może usiądziesz z nami na chwilę?
Zachichotała, pochylając się nad stołem i prezentując
zawartość dekoltu w sposób nie dający wątpliwości. Wszystkie jej umizgi skierowane
były od początku ku Tonisowi, Launego ignorowała całkowicie, lub też rzucała mu
spojrzenia pełne lęku. Był dziwny. Odstręczał ją, mimo, iż był pięknym
młodzieńcem, budził w niej strach i nieprzychylność. Z trudem zachowywała wobec
niego nawet zwykłą, zawodową uprzejmość.
- Niestety, panie, TERAZ jestem bardzo zajęta. – odparła z
naciskiem i obiecująco.
- Więc może później? W moim pokoju? Możemy porozmawiać,
napić się wina… - Zaprezentował rozbrajający kobiety uśmiech. Dziewczyna, choć
na pozór zajęta wyłącznie sprzątaniem, skinęła potakująco głową i pośpiesznie
wyszła z izby.
- Co za dyskrecja. – Stwierdził. Napotkał wzrok brata. – Co,
potępiasz mnie?
- W żadnym wypadku. Dziewczyna jest naprawdę ładna.
- A jednak ty tego nie robisz, kiedy podróżujemy. Nie
korzystasz z życia, mój drogi. – Tonis roześmiał się rubasznie. – Powinieneś
zakosztować wdzięków doświadczonej kobiety. To dlatego jesteś taki spięty. Może
przyślę ją do ciebie?
Błysk jakiejś emocji pojawił się w zielonych tęczówkach i
natychmiast zgasł.
- Wybacz, ale nie gustuję w tutejszej faunie. – Roześmiał
się, choć zabrzmiała w tym fałszywa nuta. Jego brat zajęty jedzeniem i zapewne
planowaniem wieczornych uciech nie zauważył tego. Wzruszył ramionami.
- Jak chcesz. Po prostu uważałem, że to może cię trochę
rozerwać. – Podniósł głowę. – Już idziesz?
- Tak, chętnie odpocznę. Miłej schadzki. – Uśmiechnął się,
tym razem zupełnie szczerze i zniknął za zasłoną oddzielającą ich jadalnię od
głównej izby.
* * *
Nie spał.
Czekał w ciemności, rozmyślając. Wokół panowała zupełna cisza, oznaczająca, że
wszyscy udali się już na spoczynek. Najpierw ucichły odgłosy z głównej jadalni,
później dobiegające z innych pokoi. Przez ostatnią godzinę był zmuszony do
wsłuchiwania się w skrzypienie łóżka i przyspieszone oddechy z sąsiedniej
sypialni. Cóż, widać drogi braciszek faktycznie zapewnił sobie rozrywkę na
wieczór. Laune roześmiał się ironicznie. To jego uważają za pozbawionego uczuć,
wycofanego. To z nim jest coś nie tak. Jakby wchodzenie w każdy, mający kobiece
kształty otwór było dowodem posiadania bogatego wnętrza. Jakby kompletny brak
empatii, spostrzegawczości i umiejętności interpretacji, jaki reprezentował
sobą „złoty chłopiec” jego rodziny były cnotami. Dlaczego? Z powodu
jowialności, szerokich uśmiechów i wyglądu silnego, nierozgarniętego
niedźwiedzia, który budził zaufanie. A jednak… to właśnie on, dzięki tej
nieistniejącej wrażliwości był jedynym przyjacielem. Po prostu nie zauważał
tego, co innych odrzucało, powodowało brak zaufania. Nie widział tego…
upośledzenia. „Tak, mój drogi” – westchnął w duchu – „Taki właśnie jesteś,
tylko dlatego cię tolerują. Bo mają cię za wybrakowanego. Nie twoja wina, może
nawet trochę ci współczują. Wolałbyś, żeby się bali i nienawidzili?”. Wbrew
temu, co sądzili inni, nie lubił tak bardzo samotności. Powodowała, że zaczynał
rozmyślać… wnioski zawsze były pełne goryczy i żałował, że w ogóle zaczął. Ale
to nie był czas na użalanie się. Miał coś do zrobienia. Słyszał już ciche kroki
w korytarzu. „Skup się” – nakazał w myślach.
Drzwi uchyliły się nieznacznie. Postać w ciemności zawahała
się, wsłuchała w równy oddech mężczyzny w łóżku, po czym, pewna, że śpi on
głęboko, weszła do pokoju. W mroku nie dało się dokładnie zobaczyć
tajemniczego intruza, ale światło księżyca padające wprost na posłanie dobrze oświetlał
leżącego w nim młodzieńca o czarnych włosach. Napastnik podniósł rękę uzbrojoną
w kuchenny nóż, wymierzył starannie cios w samo serce i uderzył ze wszystkich
sił. Sylwetka w łożu… zamigotała. Znikając i pojawiając się pozwalała zauważyć
nóż, który przeszedł przez nią, jak przez ducha i po samą rękojeść zagłębił się
w materacu. Napastnik zamarł z niedowierzania.
- Niedobrze łamać świętą zasadę gościnności. – usłyszał tuż
przy swoim uchu spokojny głos, który jednak sprawił, że ciarki przeszły mu po plecach.
To było niemożliwe. On przecież… nie można być w dwóch miejscach na raz.
Odwrócił się gwałtownie i spojrzał w oczy, które wydawały
się fosforyzować w ciemności. Chciał krzyknąć, ale bezcielesna siła wyrzuciła
go w powietrze tak gwałtownie, że uszło z płuc całe powietrze. Grzmotnął o
ścianę i znieruchomiał. W sąsiednim pokoju dało się słyszeć poruszenie. Kilka
chwil później drzwi otworzyły się.
- Loki? Jesteś tutaj? – Odezwał się zaspany, niski głos. Świece
w lichtarzach zapłonęły, oświetlając pokój. Młody człowiek stał na środku
sypialni, a w rogu przy ścianie leżał nieprzytomny właściciel karczmy.
- Co się stało? – stojący w progu zaspany blondyn miał tyle
rozumu, żeby wejść szybko do izby i zamknąć za sobą drzwi. – Zabiłeś go?
Mieliśmy się nie wtrącać... – zaczął prawić z wyrzutem, ale jednocześnie z
lekką satysfakcją, to on bowiem uchodził za porywczego i lekkomyślnego. Umilkł
widząc minę brata.
- Nie, żyje, ale chyba już nie długo. Co miałem robić? Drań
łamie prawo gościnności, morduje bogatych gości pod własnym dachem? Jesteśmy
bogami, do cholery, mamy nie reagować?! – ostatnie słowa wysyczał gniewnie. –
Nie dziwię się, że te ludzkie gnidy popadają we własny upadek i szukają nowych
władców, skoro zamiast nimi kierować i karać takie deprawacje głupio wierzymy,
że mogą sami odróżniać dobro od zła!
Zapadła
cisza. Loki, sam zdziwiony tym wybuchem spojrzał na stropiony wyraz twarzy towarzysza
i westchnął znużony.
- Co jeszcze się stało? – zapytał zimno. Tamten chrząknął
zażenowany i dopiero po chwili odważył się podnieść wzrok.
- Dziewczyna... zniknęła. Zabrała moją sakwę.
W odpowiedzi usłyszał drwiący śmiech Tricstera.
- Świetnie, wielki, wszechmocny Thor dał się okraść
podrzędnej kurwie. I ja się dziwię, że ludzie nas nie szanują? Łamią święte
reguły? Jak można tak niweczyć własny autorytet, w dodatku pretendując do...
- Zabrała też pierścień. – wyszeptał słabo bóg gromów. Pod
wpływem spojrzenia brata wyglądał jak mały chłopiec przyjmujący burę od
nauczyciela.
- Świetnie! – Loki zamachał rękami, chcąc coś wykrzyknąć,
ale zrezygnował w połowie gestu. Nagle opadły z niego całe nerwy. Po prostu tak
jest. Trzeba się z tym pogodzić.
- Idę go odzyskać. – Powiedział cicho. – Zostań tu i pilnuj
tego śmiecia.
Gromowładny skinął głową, nadal zawstydzony. Znowu okazał
się bezmyślny. Tyrady Lokiego rozgniewały go, ale musiał przyznać, że na nie
zasłużył. Czuł się jak kompletny idiota. Mimo wszystko wiedział, że brat jak
zawsze wyciągnie go z tarapatów i nikomu nie piśnie słowa. Nie pierwszy zresztą
raz. Nazywano go złośliwie Kłamcą, ponieważ potrafił za pomocą słów manipulować
faktami, ale często czynił to, żeby zakamuflować lekkomyślność Thora. Jak
prawdziwy przyjaciel. Lojalnie. Mógł na nim polegać.
Loki spiął
konia, żeby dogonić znikającą w lesie postać. Nie było to trudne, zważywszy na
możliwości asgardzkich wierzchowców. Tuż przed pierwszą linią drzew zajechał
dziewczynie drogę i zeskoczył z konia.
- Oddawaj! – syknął. Przerażona, posłusznie oddała mu
sakiewkę. – Wszystko! – wrzasnął, aż jęknęła ze strachu. Sięgnęła do malutkiej
kieszeni na piersi i oddała mu prosty złoty sygnet.
- Panie racz wybaczyć... ja... staram się wyżyć... trudne
czasy są.... rozumiecie, panie... – jąkając się, dziewczyna usilnie próbowała
nie tracić gruntu pod nogami. Nieoczekiwanie usłyszała miły głos młodzieńca.
- Oczywiście, nie można cię do końca winić, próbujesz tylko
przeżyć prawda? – skwapliwie przytaknęła.
- Ale widzisz... – ciągnął przybliżając się do niej. –
Potrzeba jednak jakiegoś zadośćuczynienia, choćby za to, że nie zgłoszę tego
władzom. Kara za kradzież z pewnością jest cięższa niż... Niektóre z twoich
zawodowych obowiązków. – Ostatnie słowa wyszeptał jej wprost do ucha.
Przyciskał ją całym ciałem do drzewa. Poczuł, że się rozluźniła, mając
perspektywę wyłgania się tanim kosztem z kradzieży.
- Ależ panie –
zaświergotała przymilnie – tak urodziwy młodzieniec może liczyć na względy, a i
o zadośćuczynieniu możemy pomyśleć.
To mówiąc dziewczyna zsunęła suknię z ramion i zaczęła
rozplątywać wiązanie z przodu, aby odsłonić
piersi. Kłamca odsunął się nieco i patrzył na nią obojętnie. Nagle
ogarnęło go niesamowite obrzydzenie. Do całej sytuacji, do Mitgardu, do tej
żałosnej dziwki, która ignorowała go podczas wieczerzy, świadoma swej pustej,
robiącej wrażenie na durnych chłopach urody.
- Jeszcze poprzedniego wieczora mnie unikałaś... – odezwał
się z pozoru łagodnie – cóż cię tak odrzucało od mojej osoby?
- Ależ nic panie, jesteście przystojnym mężczyzną. –
Roześmiała się lubieżnie, nie dostrzegając groźby w tym pytaniu. Suknia zsunęła
się do pasa, ukazując kształtne piersi, jednak ręka młodzieńca powędrowała do
szyi i ścisnęła mocno. Dziewczyna usiłowała krzyknąć, wyrwać się, ale uścisk
był zaskakująco silny. Spojrzała w jego oczy i ujrzała tak wielką nienawiść,
czystą żądzę czegoś, czego nie rozumiała, czegoś tak strasznego, że paraliż
ogarnął jej ciało i umysł.
- Mów! – warknął – Co cię odrzucało?! Co sprawiało, że
wzdrygałaś się, patrząc na mnie?! Co?!
Dziewczyna stała się nieobecna, jak gdyby umysł chciał się
bronić przed skrajnym przerażeniem.
- Chłód. – Powiedziała, ze wzrokiem utkwionym w dal.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz