niedziela, 1 września 2013

I. Reguła gościnności

            
Pierwszy rozdział na rozgrzewkę. Jak to na początku bywa, trochę oderwany od całości. Coś w stylu "Zarys bohaterów".





I. Reguła gościnności

            Szarość świtu, spotęgowana jeszcze gęstą, nieprzyjemną mżawką sprawiała przygnębiające wrażenie. Zimne krople, zacinające lekko wdzierały się uporczywie pod kaptury podróżujących. Leśny krajobraz, ciągnący się kilometrami bez jakichkolwiek śladów ludzkich siedzib wydawał się irytująco jednostajny, jakby został zrobiony z zamokniętej, gnijącej wełny.
Jeździec westchnął, opatulił się rdzawoczerwoną peleryną i roztarł dłonie w rozpaczliwej próbie rozgrzania się, jednak ostatnie kilkanaście godzin pozbawiło ich jakiegokolwiek ciepła. Zdawał sobie sprawę, że chłód tego miejsca nie jest w stanie naprawdę mu zaszkodzić, a jednak odbierał resztki humoru. Mężczyzna uniósł lekko głowę i spojrzał na swojego towarzysza. „Czy jego nic nie rusza?” pomyślał z konsternacją. Rzeczywiście, drugi jeździec, choć niższy i o delikatniejszej budowie, siedział wyprostowany w siodle, jakby zimna, nieprzyjemna zawierucha nie powodowała u niego żadnego dyskomfortu. Oliwkowozielony płaszcz narzucony miał luźno na ramiona a kaptur służył mu raczej dla ukrycia twarzy niż ochrony przed deszczem. On pierwszy zauważył zabudowania w oddali.
- Spójrz. – skinął głową do swojego kompana.
- Zajazd! – Krzyknął tamten z ulgą – Nareszcie.
- Myślisz, że powinniśmy? – Jakoś mi się tu nie podoba…
- Och, pan szanowny wybaczy obniżenie standardów, ale skończyła się srebrna zastawa. – Mężczyzna w czerwieni roześmiał się cynicznie. – Dziecko wygodnych komnat. – Dodał.
- Zamknij się, dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi. Po prostu coś mi tu nie pasuje… w tym miejscu.
            Powaga jego słów sprawiła, że wyższy jeździec zastanowił się.
- Słuchaj, chcę po prostu wyspać się w łóżku i ogrzać. Co może się wydarzyć przez jedną noc? Jutro już nas tu nie będzie. Zresztą – dodał ze śmiechem – oni nie mogą wyrządzić nam szkody.
- A jednak zabroniono nam się mieszać. Mamy obserwować, rozmawiać, ale nie brać udziału w żadnych wydarzeniach. Po prostu wyczuwam, że w tym miejscu może to być trudne. – westchnął z rezygnacją. – w sumie masz rację. Przesadzam. Za dużo myślę. Jedźmy.
            Z bliska gospoda okazała się większa i lepiej utrzymana niż sądzili. Uwiązali konie i weszli do środka. Ciepła izba i zapach strawy podziałały rozluźniająco. Mężczyźni zdjęli kaptury i omietli wzrokiem pomieszczenie. Odpowiedziały im pełne ciekawości spojrzenia gości i karczmarza.
Zaiste prezentowali się interesująco. Wyższy z podróżnych, postawny i szeroki w barach przedstawiał sobą idealny nordycki typ. Rysy jego twarzy, choć nieco toporne, żadnym razie nie były niemiłe dla oka, a wyzierająca z nich otwartość budziła natychmiastowe zaufanie i sympatię. Był młodym mężczyzną, także nie raziła w nim pewna lekkomyślność, dająca się wyczuć w sposobie bycia i gestach – nieco może przesadnych, ostentacyjnych.
Drugi mężczyzna, a właściwie młodzieniec, wyglądało bowiem, że nie ma jeszcze dwudziestu lat, tylko z pozoru wydawał się niski i drobny. Szczupła sylwetka była doskonale wyrzeźbiona, a wzrostem niemal dorównywał swemu towarzyszowi, jednak przez kontrast z jego niedźwiedzią posturą, sprawiał wrażenie ascetycznego i słabego. Twarz miał pociągłą i bladą, o nieco ostrych rysach, czarne włosy sięgające do połowy karku gładko zaczesane do tyłu, a oczy o odcieniu jadowitej zieleni przypatrywały się otoczeniu badawczo, jakby z lekką ironią. Skinął ponaglająco na blondyna, bo niezręczna cisza przeciągała się.
- Witajcie. – rzekł tamten tubalnym głosem, zwracając się do mężczyzny w fartuchu, który z całą pewnością był karczmarzem. – Nazywam się Tonis, A to mój brat, Laune. Jesteśmy zdrożeni i potrzebujemy pokoi na noc.
Właściciel, który już w ciągu pierwszych sekund ocenił gości pod względem zarobku – ich wysoki wzrost, płaszcze najprzedniejszego gatunku i szlachetne rysy – gnąc się w ukłonach, jął zapewniać o wygodzie, usługach i smacznym jedzeniu, jakie może zaoferować tak znakomitym gościom. Jego głos brzmiał niepewnie, tylko, gdy napotykał oskarżycielskie spojrzenie zielonych oczu. „Co jest z nim nie tak” pomyślał, „gapi się na mnie, jakby wiedział…” – na tę myśl oblał go zimny pot. Jak najszybciej zaprosił podróżnych do ucztowania w osobnej sali, przeznaczonej dla wysoko urodzonych. Kiedy rozsiedli się na wygodnej ławie, niemal natychmiast pojawiła się dziewczyna, wnosząca półmiski i talerze. Mężczyzna o imieniu Tonis ze zdziwieniem i rozbawieniem wziął do ręki widelec i obrócił go w palcach.
- Spójrz, jednak dali nam srebrną zastawę. – Parsknął. – Jaką gospodę stać na srebro i to na takim odludziu?
- Wiesz, pewnie wyciągnął jakiś spadek po babce, żeby nam zaimponować. – Młodzieniec nie był tak skory do śmiechu, jak jego brat. Wyglądał na zamyślonego. Dziabnął widelcem kawałek mięsa, podniósł go do twarzy i powąchał.
- Sprawdzasz, czy świeże? – Z twarzy Tonisa nie schodził uśmiech. „To w sumie takie przyjemne. Wystarczy mu ciepło, żarcie i krąglutka kelnerka, żeby był zadowolony. Czemu muszę się tyle przejmować?” – zastanowił się Laune.
- Widziałeś kelnerkę? – Zapytał, tamten, jakby właśnie odczytał mu myśli. – Śliczna, prawda? – Dodał z entuzjazmem.
- Sądząc z jej zachowania i stroju, kelnerowanie to zaledwie połowa jej obowiązków zawodowych. – Odparł, uśmiechając się po raz pierwszy od początku rozmowy. – Wiesz, dwa etaty, to lepszy zarobek.
            Wiedział, że był nieco złośliwy, ale nie mógł się powstrzymać. Blondyn, zupełnie niezrażony, przy następnej okazji zagadał do dziewczyny, która przyszła sprzątnąć ze stołu.
- Może usiądziesz z nami na chwilę?
Zachichotała, pochylając się nad stołem i prezentując zawartość dekoltu w sposób nie dający wątpliwości. Wszystkie jej umizgi skierowane były od początku ku Tonisowi, Launego ignorowała całkowicie, lub też rzucała mu spojrzenia pełne lęku. Był dziwny. Odstręczał ją, mimo, iż był pięknym młodzieńcem, budził w niej strach i nieprzychylność. Z trudem zachowywała wobec niego nawet zwykłą, zawodową uprzejmość.
- Niestety, panie, TERAZ jestem bardzo zajęta. – odparła z naciskiem i obiecująco.
- Więc może później? W moim pokoju? Możemy porozmawiać, napić się wina… - Zaprezentował rozbrajający kobiety uśmiech. Dziewczyna, choć na pozór zajęta wyłącznie sprzątaniem, skinęła potakująco głową i pośpiesznie wyszła z izby.
- Co za dyskrecja. – Stwierdził. Napotkał wzrok brata. – Co, potępiasz mnie?
- W żadnym wypadku. Dziewczyna jest naprawdę ładna.
- A jednak ty tego nie robisz, kiedy podróżujemy. Nie korzystasz z życia, mój drogi. – Tonis roześmiał się rubasznie. – Powinieneś zakosztować wdzięków doświadczonej kobiety. To dlatego jesteś taki spięty. Może przyślę ją do ciebie?
Błysk jakiejś emocji pojawił się w zielonych tęczówkach i natychmiast zgasł.
- Wybacz, ale nie gustuję w tutejszej faunie. – Roześmiał się, choć zabrzmiała w tym fałszywa nuta. Jego brat zajęty jedzeniem i zapewne planowaniem wieczornych uciech nie zauważył tego. Wzruszył ramionami.
- Jak chcesz. Po prostu uważałem, że to może cię trochę rozerwać. – Podniósł głowę. – Już idziesz?
- Tak, chętnie odpocznę. Miłej schadzki. – Uśmiechnął się, tym razem zupełnie szczerze i zniknął za zasłoną oddzielającą ich jadalnię od głównej izby.

* * *

            Nie spał. Czekał w ciemności, rozmyślając. Wokół panowała zupełna cisza, oznaczająca, że wszyscy udali się już na spoczynek. Najpierw ucichły odgłosy z głównej jadalni, później dobiegające z innych pokoi. Przez ostatnią godzinę był zmuszony do wsłuchiwania się w skrzypienie łóżka i przyspieszone oddechy z sąsiedniej sypialni. Cóż, widać drogi braciszek faktycznie zapewnił sobie rozrywkę na wieczór. Laune roześmiał się ironicznie. To jego uważają za pozbawionego uczuć, wycofanego. To z nim jest coś nie tak. Jakby wchodzenie w każdy, mający kobiece kształty otwór było dowodem posiadania bogatego wnętrza. Jakby kompletny brak empatii, spostrzegawczości i umiejętności interpretacji, jaki reprezentował sobą „złoty chłopiec” jego rodziny były cnotami. Dlaczego? Z powodu jowialności, szerokich uśmiechów i wyglądu silnego, nierozgarniętego niedźwiedzia, który budził zaufanie. A jednak… to właśnie on, dzięki tej nieistniejącej wrażliwości był jedynym przyjacielem. Po prostu nie zauważał tego, co innych odrzucało, powodowało brak zaufania. Nie widział tego… upośledzenia. „Tak, mój drogi” – westchnął w duchu – „Taki właśnie jesteś, tylko dlatego cię tolerują. Bo mają cię za wybrakowanego. Nie twoja wina, może nawet trochę ci współczują. Wolałbyś, żeby się bali i nienawidzili?”. Wbrew temu, co sądzili inni, nie lubił tak bardzo samotności. Powodowała, że zaczynał rozmyślać… wnioski zawsze były pełne goryczy i żałował, że w ogóle zaczął. Ale to nie był czas na użalanie się. Miał coś do zrobienia. Słyszał już ciche kroki w korytarzu. „Skup się” – nakazał w myślach.
Drzwi uchyliły się nieznacznie. Postać w ciemności zawahała się, wsłuchała w równy oddech mężczyzny w łóżku, po czym, pewna, że śpi on głęboko, weszła do pokoju. W mroku nie dało się dokładnie zobaczyć tajemniczego intruza, ale światło księżyca padające wprost na posłanie dobrze oświetlał leżącego w nim młodzieńca o czarnych włosach. Napastnik podniósł rękę uzbrojoną w kuchenny nóż, wymierzył starannie cios w samo serce i uderzył ze wszystkich sił. Sylwetka w łożu… zamigotała. Znikając i pojawiając się pozwalała zauważyć nóż, który przeszedł przez nią, jak przez ducha i po samą rękojeść zagłębił się w materacu. Napastnik zamarł z niedowierzania.
- Niedobrze łamać świętą zasadę gościnności. – usłyszał tuż przy swoim uchu spokojny głos, który jednak sprawił, że ciarki przeszły mu po plecach. To było niemożliwe. On przecież… nie można być w dwóch miejscach na raz.
Odwrócił się gwałtownie i spojrzał w oczy, które wydawały się fosforyzować w ciemności. Chciał krzyknąć, ale bezcielesna siła wyrzuciła go w powietrze tak gwałtownie, że uszło z płuc całe powietrze. Grzmotnął o ścianę i znieruchomiał. W sąsiednim pokoju dało się słyszeć poruszenie. Kilka chwil później drzwi otworzyły się.
- Loki? Jesteś tutaj? – Odezwał się zaspany, niski głos. Świece w lichtarzach zapłonęły, oświetlając pokój. Młody człowiek stał na środku sypialni, a w rogu przy ścianie leżał nieprzytomny właściciel karczmy.
- Co się stało? – stojący w progu zaspany blondyn miał tyle rozumu, żeby wejść szybko do izby i zamknąć za sobą drzwi. – Zabiłeś go? Mieliśmy się nie wtrącać... – zaczął prawić z wyrzutem, ale jednocześnie z lekką satysfakcją, to on bowiem uchodził za porywczego i lekkomyślnego. Umilkł widząc minę brata.
- Nie, żyje, ale chyba już nie długo. Co miałem robić? Drań łamie prawo gościnności, morduje bogatych gości pod własnym dachem? Jesteśmy bogami, do cholery, mamy nie reagować?! – ostatnie słowa wysyczał gniewnie. – Nie dziwię się, że te ludzkie gnidy popadają we własny upadek i szukają nowych władców, skoro zamiast nimi kierować i karać takie deprawacje głupio wierzymy, że mogą sami odróżniać dobro od zła!
            Zapadła cisza. Loki, sam zdziwiony tym wybuchem spojrzał na stropiony wyraz twarzy towarzysza i westchnął znużony.
- Co jeszcze się stało? – zapytał zimno. Tamten chrząknął zażenowany i dopiero po chwili odważył się podnieść wzrok.
- Dziewczyna... zniknęła. Zabrała moją sakwę.
W odpowiedzi usłyszał drwiący śmiech Tricstera.
- Świetnie, wielki, wszechmocny Thor dał się okraść podrzędnej kurwie. I ja się dziwię, że ludzie nas nie szanują? Łamią święte reguły? Jak można tak niweczyć własny autorytet, w dodatku pretendując do...
- Zabrała też pierścień. – wyszeptał słabo bóg gromów. Pod wpływem spojrzenia brata wyglądał jak mały chłopiec przyjmujący burę od nauczyciela.
- Świetnie! – Loki zamachał rękami, chcąc coś wykrzyknąć, ale zrezygnował w połowie gestu. Nagle opadły z niego całe nerwy. Po prostu tak jest. Trzeba się z tym pogodzić.
- Idę go odzyskać. – Powiedział cicho. – Zostań tu i pilnuj tego śmiecia.
Gromowładny skinął głową, nadal zawstydzony. Znowu okazał się bezmyślny. Tyrady Lokiego rozgniewały go, ale musiał przyznać, że na nie zasłużył. Czuł się jak kompletny idiota. Mimo wszystko wiedział, że brat jak zawsze wyciągnie go z tarapatów i nikomu nie piśnie słowa. Nie pierwszy zresztą raz. Nazywano go złośliwie Kłamcą, ponieważ potrafił za pomocą słów manipulować faktami, ale często czynił to, żeby zakamuflować lekkomyślność Thora. Jak prawdziwy przyjaciel. Lojalnie. Mógł na nim polegać.

            Loki spiął konia, żeby dogonić znikającą w lesie postać. Nie było to trudne, zważywszy na możliwości asgardzkich wierzchowców. Tuż przed pierwszą linią drzew zajechał dziewczynie drogę i zeskoczył z konia.
- Oddawaj! – syknął. Przerażona, posłusznie oddała mu sakiewkę. – Wszystko! – wrzasnął, aż jęknęła ze strachu. Sięgnęła do malutkiej kieszeni na piersi i oddała mu prosty złoty sygnet.
- Panie racz wybaczyć... ja... staram się wyżyć... trudne czasy są.... rozumiecie, panie... – jąkając się, dziewczyna usilnie próbowała nie tracić gruntu pod nogami. Nieoczekiwanie usłyszała miły głos młodzieńca.
- Oczywiście, nie można cię do końca winić, próbujesz tylko przeżyć prawda? – skwapliwie przytaknęła.
- Ale widzisz... – ciągnął przybliżając się do niej. – Potrzeba jednak jakiegoś zadośćuczynienia, choćby za to, że nie zgłoszę tego władzom. Kara za kradzież z pewnością jest cięższa niż... Niektóre z twoich zawodowych obowiązków. – Ostatnie słowa wyszeptał jej wprost do ucha. Przyciskał ją całym ciałem do drzewa. Poczuł, że się rozluźniła, mając perspektywę wyłgania się tanim kosztem z kradzieży.
 - Ależ panie – zaświergotała przymilnie – tak urodziwy młodzieniec może liczyć na względy, a i o zadośćuczynieniu możemy pomyśleć.
To mówiąc dziewczyna zsunęła suknię z ramion i zaczęła rozplątywać wiązanie z przodu, aby odsłonić  piersi. Kłamca odsunął się nieco i patrzył na nią obojętnie. Nagle ogarnęło go niesamowite obrzydzenie. Do całej sytuacji, do Mitgardu, do tej żałosnej dziwki, która ignorowała go podczas wieczerzy, świadoma swej pustej, robiącej wrażenie na durnych chłopach urody.
- Jeszcze poprzedniego wieczora mnie unikałaś... – odezwał się z pozoru łagodnie – cóż cię tak odrzucało od mojej osoby?
- Ależ nic panie, jesteście przystojnym mężczyzną. – Roześmiała się lubieżnie, nie dostrzegając groźby w tym pytaniu. Suknia zsunęła się do pasa, ukazując kształtne piersi, jednak ręka młodzieńca powędrowała do szyi i ścisnęła mocno. Dziewczyna usiłowała krzyknąć, wyrwać się, ale uścisk był zaskakująco silny. Spojrzała w jego oczy i ujrzała tak wielką nienawiść, czystą żądzę czegoś, czego nie rozumiała, czegoś tak strasznego, że paraliż ogarnął jej ciało i umysł.
- Mów! – warknął – Co cię odrzucało?! Co sprawiało, że wzdrygałaś się, patrząc na mnie?! Co?!
Dziewczyna stała się nieobecna, jak gdyby umysł chciał się bronić przed skrajnym przerażeniem.
- Chłód. – Powiedziała, ze wzrokiem utkwionym w dal.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz