Tak, jeszcze żyję. Tak samo, jak moje opowiadanie, pomysły i chęć pisania. Ta ostatnia dość długo była uśpiona, po prostu słowa nie słuchały mnie i nie wykazywały chęci grzecznego układania się w sensowne zdania. Na szczęście w końcu "to coś" odblokowało się w główce i mamy rozdział. Cytując Lokiego: "Ta-dam!"
VII. Wykorzystanie mocy
Czy
naprawdę ludzki umysł może pogodzić się z tyloma zmianami, z niesamowitością
sytuacji, w której cały znany ci świat pozostawiasz w przeszłości i wkraczasz w
coś, co zdaje się snem? Jesmin usiadła na szerokim łożu i rozmasowała skronie.
Wbrew wszystkim cudownym rzeczom, jakie ją otaczały, dominującym uczuciem stała
się chęć wybuchnięcia płaczem. Wróciła myślami do minionych wydarzeń, pięknej
bajki, przeradzającej się w rzeczywistość. Uratowana przez książąt z odległego
królestwa, wzięta pod opiekę, zawsze samotna, a teraz odnajdująca kogoś, kto
rozumiał... Sama była zdziwiona, że tak łatwo uwierzyła, zaakceptowała ich
boskie pochodzenie, niemal bezwolnie zgodziła się na kierowanie własnym losem. Nie
chodziło o to, że powinna być sceptyczna, od zawsze żyła na pograniczu
rzeczywistości, z iskrą mocy i wiedzą o istnieniu czegoś więcej. Wyczuwała ich,
tak odmiennych od ludzi, emanujących czymś zupełnie obcym. A jednak Loki i
ona... Jak ciężko było to uchwycić, opisać. Nie byli tacy sami, tylko magia,
jaka ich wypełniała tworzyła jedność. To, co mówił o potędze jej daru... nie
potrafiła do końca w to uwierzyć. Czuła się tak słaba, nic nie znacząca, mimo,
że uzyskała niezbity i przerażający dowód na to, co potrafi.
A przecież zawsze była silna,
pewna siebie, wytrwale dążąca do celu. Co się z nią działo? Powinna teraz,
widząc przed sobą tyle nowych możliwości, zyskać energię do działania, chęć
zdobycia wiedzy, jednak w ostatecznym rozrachunku zstąpiło na nią osobliwe
znużenie i poczucie... krzywdy? Jakby coś jeszcze istniało na granicy tej
wspaniałej baśni, coś ledwie uchwytnego, lecz nieprzyjemnego. Ujrzana w myślach
Lokiego wina nie miała nic wspólnego z tą świadomością zagrożenia – była czymś
strasznym, lecz budzącym zrozumienie, na swój sposób prostym. To, co istniało
za fasadą...
Otrząsnęła się z uporczywych
myśli, jakby w jej głowie opadła jakaś blokada. Doszła po chwili do wniosku, iż
jest po prostu zmęczona i przestraszona – każdy na jej miejscu czułby się
podobnie. Postanowiła skupić się na bliższych rzeczach. Matka książąt, Frigg…
wprost trudno było uwierzyć w istnienie tak zachwycającej kobiety. Spełniła
rozkaz męża, biorąc Jesmin pod swoje skrzydła i natychmiast wyprowadzając ją z
sali tronowej do bardziej prywatnych apartamentów. Zachowywała się otwarcie,
opiekuńczo i skrępowana dziewczyna po jakimś czasie rozluźniła się. Spodziewała
się przesłuchań, dociekań, lecz królowa zadała jedynie kilka nie nachalnych
pytań o okoliczności spotkania z jej synami. Po niedługim czasie przybył
służący z informacją, iż Midgardka staje się odtąd gościem z rozkazu Wszechojca.
Rozglądała
się teraz po komnacie, do której ją zaprowadzono i z ulgą przyjmowała fakt, że
tego miejsca nie urządzono z przepychem właściwym dla oficjalnych części
pałacu. Dyskretne zdobienia, śnieżnobiała pościel i miękkie dywany wyglądały
przytulnie i budziły pragnienie zatopienia się w głęboki sen, jednak czas po
temu zdecydowanie nie był odpowiedni. Rozległo się ciche pukanie, a na
spłoszone „proszę” w drzwiach pojawiły się trzy młode dziewczęta w jednakowych skromnych
szatach.
- Panienko, przychodzimy z polecenia
Królowej. Uznała, że po długiej podróży, będzie panienka potrzebowała pomocy w
kąpieli oraz odpowiedniejszego odzienia. – Skinęła ręką na czwartą służącą,
która pojawiła się z całym stosem rozmaitych
części garderoby.
- Tak, dziękuję. – Jesmin
uśmiechnęła się niepewnie. Nie była przyzwyczajona do służby, obecnej przy
osobistych zabiegach, lecz sama przed sobą przyznała, że gorąca kąpiel w jej
stanie psychicznym może podziałać zbawiennie. A odpowiedni ubiór… wizytowa
suknia, tak stosowna na Ziemi, rzeczywiście wyróżniała ją wśród asgardzkich
kobiet. Wstała i podążyła za dziewczętami do pomieszczenia sąsiadującego z
sypialnią.
* * *
Aeldred,
zaskoczony i wzburzony podążał szybko zamkowym korytarzem. W dłoni trzymał
zmięty pergamin, którego treść wywołała w nim duże emocje. Zazwyczaj jednego z
największych magów Dziewięciu Światów cechowała powściągliwość, mająca swe
podwaliny w Alfheimskim pochodzeniu, teraz jednak na pięknej, niemal
nierzeczywistej twarzy wystąpiły rumieńce ekscytacji. Bez pukania rozwarł drzwi
gabinetu i wpadł do środka przy furkocie delikatnej tkaniny rozpiętej szaty.
Pierwszy raz od dawna pozwolił sobie na takie niedbalstwo w kwestii ubioru, by
paradować w samej niemal koszuli i bez ceremonialnych ozdób znamionujących
przynależność do Rady Magów. Zastawszy swojego ucznia ze spokojnym, drwiącym
uśmieszkiem dziesięciolatka, rozradowanego wywołaną reakcją, przywołał maskę
względnego spokoju i pełnym godności ruchem przygładził jasne, niemal białe
włosy.
- Czy to prawda? – Zapytał i Loki
mógł przysiąc, że nauczyciel naprawdę gdzieś w głębi serca żywił podejrzenie, iż
cała sprawa okaże się głupim, szczeniackim żartem. Pokiwał z uśmiechem głową.
- Całkowicie. – Zamilkł znowu.
Czekał. Wyprowadzenie z równowagi spokojnego, pełnego godności Aeldreda stało
się jego priorytetem, odkąd rozpoczął nauki i nawet w świetle obecnych wydarzeń
nie mógł sobie odmówić tej przyjemności. Podszedł do stolika i napełnił dwa
kielichy.
- No mówże! – Nie wytrzymał Alf.
– Zawsze gadasz jak najęty, aż można dostać pomieszania zmysłów!
- Wzmagam dramaturgię. –
Młodzieniec podał mistrzowi napitek i usiadł naprzeciwko. Żartobliwy wyraz
zniknął z jego twarzy.
- Tak, to prawda. Ona jest… -
Przeczesał włosy palcami, szukając odpowiedniego określenia – tak silna, lecz
nieukształtowana, a jednak związana ze mną, to… jest niesamowite. Aeldredzie,
czytałem o tym, nigdy nie wierząc, że coś takiego może mieć miejsce. – W głosie
Lokiego zabrzmiało ożywienie. – Gdy nakierowałem ją, eksplodowała taką siłą, że
mogłem być tylko wdzięczny jej ludzkiemu ciału, które nie wytrzymało natężenia
mocy. Inaczej zniszczyłaby wszystko wokół siebie.
Nauczyciel słuchał. Jak dotąd był
pierwszą osobą poza Tricksterem, która mogła zrozumieć niesamowitość tego
zjawiska. Wychylił napój z kielicha.
- Chcę ją zobaczyć. Teraz. –
Odstawił naczynie. – Zaprowadź mnie do niej.
- Zaraz tu będzie. Kazałem ją przyprowadzić,
gdy tylko się zjawisz. Swoją drogą posłaniec wyruszył do ciebie dwie godziny
temu.
- Tak, spotkanie Rady, niech ich
piorun… - Zreflektował się. – Chciałem powiedzieć, mieliśmy kilka kwestii
spornych.
Loki roześmiał się szczerze. Ich
zdanie na temat większości członków Rady było podobne, choć Aeldred żywił
większy szacunek do konserwatyzmu, jaki od tysięcy lat spajał środowisko magów.
Jego zdaniem, pewne aspekty działań Rady, choć irytujące, miały jednak na celu
zapewnienie „szeroko pojętego bezpieczeństwa praktykowania magii” i był to
dosłowny cytat ze statutu tego zacnego zgromadzenia. Kłamca westchnął ciężko.
Sprawa jego absolutorium może nastręczać poważnych problemów. Wstał i wzorem
własnego ojca zaczął bez celu przemierzać pokój. Gdy tylko usłyszał stukot
obcasów na korytarzu, podszedł do drzwi i otworzył je, niemal zderzywszy się w
progu ze strażnikiem. Rzucił okiem na dziewczynę. Wyglądała inaczej, przebrała
się w lekką asgardzką suknię w kremowym, połyskującym kolorze. Było jej w tym
do twarzy, co zdążył zarejestrować podświadomie w ciągu zaledwie sekundy.
- Kazałeś mi… - Zaczęła.
Loki bez słowa i nieco
niekulturalnie wciągnął ją do komnaty, zatrzaskując odrzwia przed nosem
zdumionego strażnika.
- Mistrzu, poznaj Jesmin. –
Stanął za plecami dziewczyny i położył dłonie na jej ramionach. Stała nic nie
rozumiejąc, lustrowana przez poważne, szare oczy Aeldreda.
- Niebywałe. – mruknął w końcu.
Podszedł bliżej, nadal wpatrując się w nią, jak w eksponat lub kuriozum z
cyrku. Prawdę mówiąc czuła się dość niezręcznie i zastanawiała się, czy
dziwaczny mężczyzna zacznie trącać ją kijem, niczym zafascynowane dziecko. Cichy
śmiech za plecami przypomniał jej, że dotyk pozwala w dużej mierze przenikać
jej myśli. Postąpiła krok do przodu, tak, by przerwać kontakt i pomimo
zaskoczenia dziwnym zachowaniem nowopoznanego „mistrza”, dygnęła przed nim
uprzejmie.
- Panie…? – Nadała swojemu
głosowi pytający wyraz, by zasugerować mu niewłaściwość uporczywego
przyglądania się nieznajomym osobom. Podziałało. Uśmiechnął się przepraszająco
i skłonił z szacunkiem.
- Wybacz mi pani. – Rzekł. – Jest
mi niezmiernie miło cię poznać. Loki opowiadał mi o twych… wyjątkowych
właściwościach i nie przesadził w żadnym względzie, także zrozum proszę starca,
który nie może opanować czysto zawodowego zachwytu. Jeśli wolno mi wyrazić
również bardziej osobisty podziw, muszę powiedzieć, że mój nierozgarnięty uczeń
nie wspomniał słowem nawet o twojej urodzie, która również zasługuje na
uznanie.
Ta
przemowa wywołała pełen zażenowania rumieniec na twarzy Jesmin. Aeldred z
pewnością był nieco ekscentryczny. To, że nazwał się starcem tak bardzo
kontrastowało z eterycznie piękną powierzchownością, wyglądającą na niewiele
ponad dwadzieścia lat, że nie mogła powstrzymać uśmiechu. Za jej plecami rozległo
się zniecierpliwione cmoknięcie.
- Drogi Aeldredzie, twoja
kurtuazja jest doprawdy powalająca, ale czy nie powinniśmy skupić się na
istotnych kwestiach? – Nie chciał być opryskliwy, lecz cała sytuacja jakoś go…
krępowała. Nie wiedział dlaczego ogarnęła go irytacja.
- Czy naprawdę odrobina beztroski
tak cię mierzi? – Dziewczyna odwróciła się do niego gwałtownie. W jej oczach
błysnęła złość. – Ja osobiście nie mam nic przeciwko, będąc w nieznanym mi świecie i czekając na
wyjaśnienia, których nie masz zamiaru mi udzielić. Słyszę zagadki i półsłówka,
a przecież cały czas przebrzmiewa w tym zapewnienie, jaka jestem ważna i
wyjątkowa. – Postąpiła o krok, zmuszając Kłamcę do cofnięcia się. – W tej
sytuacji równie dobrze mogę się odprężyć i cieszyć luźnymi rozmówkami. Chyba,
że zamierzasz naprawdę poruszyć… jak to nazwałeś? Istotne kwestie. Najlepiej
tak, żebym przestała błądzić po omacku.
- To przecudowne. – Rozradowany
Aeldred klasnął w ręce, aż przenieśli na niego zdumione spojrzenia. – Uczniu
mój, obiecuję dołożyć wszelkich starań, byś został dopuszczony do prób, choćby
po to, by ujrzeć, jak ta krucha istotka ściera się z tobą i zwycięża!
Loki z dość niemądrą miną spostrzegł, że stoi
już niemal przy drzwiach wejściowych, a ludzka kobieta przed nim, dumna i
wyprostowana, nie przypomina w niczym zahukanej dziewczynki sprzed dwóch dni.
Po krótkiej chwili osłupienia uśmiechnął się z zadowoleniem. To było lepsze niż
sądził. Ona miała siłę, charakter, nie tylko bezkształtną energię w sobie. Z
pewnością wyniknie z tego wiele trudności, jednak… jakich cudów mogą razem
dokonać! Przez moment śmiałe plany, jakie otworzyły się przed młodym księciem,
przeraziły go. Zupełnie bezwiednie ujął jej dłoń i pocałował z kurtuazją,
przepraszająco.
- Przepraszam, moja droga. Oczywiście,
że półsłówka i tajemnice męczą cię, czynią zagubioną. Aeldredzie. – Zwrócił się
do maga. – Musimy wyjaśnić jej, o co toczy się gra. Mój ojciec z pewnością
wolałby bezwolne narzędzie, wykonujące rozkazy, ale to się nie uda. Nie z nią.
- Dobrze więc. Usiądźmy.
Mistrz magii
był jedną z niewielu osób spoza królewskiej rodziny, która brała udział w
ostatnich wydarzeniach. Poziom jego mocy pomagał właściwie zidentyfikować
zagrożenie, jednak mimo to, Odyn wykorzystywał go jedynie jako doradcę,
wzywając do pomocy w dość wybiórczych kwestiach. Wszechojciec nigdy nie ufał
zbytnio magom i podejrzewano, iż wynika to z niezbyt chlubnego rodzinnego
przykładu, jakim był jego dziad, Buri. O tym jednak nigdy nie mówiono głośno,
zbyt wiele istniało bowiem w całej sprawie niejasności i niezbyt czystych kart.
Faktem pozostawało, że o całej sprawie Aeldred dowiadywał się zwykle od swego
ucznia, który niestety jako młodszy syn również nie miał wiele do powiedzenia,
ani w dyskusjach rodzinnych, a już zwłaszcza podczas wojennych narad. Tym
bardziej dostrzegł teraz szansę udowodnienia własnych kompetencji i
dojrzałości, których odmawiano mu ze względu na sposób bycia oraz wiek. Obaj od
początku uważali, że to magia jest główną siłą w rozwiązaniu obecnych
problemów.
Cała trójka
spoczęła w fotelach w rogu gabinetu. Nieoficjalny klimat rozmowy w rzeczy samej
nie był wśród asgardzkiej arystokracji niczym niewłaściwym, jedynie podczas
spotkań w większym gronie zanadto dbano o dystynkcję, co dla większości dworzan
było niezmiernie męczące. Podczas kameralnych, nawet ważnych spotkań nie
przywiązywano takiej wagi do pozorów, przedkładając przyjazną atmosferę ponad
wykwintne przemowy.
Loki napełnił trzeci kielich.
- Jak pewnie domyśliłaś się z
naszej obecności w Midgardzie, to tam toczą się główne wydarzenia. A raczej
będą. – Zastanowił się. – Tak naprawdę
nie wiemy wiele i właśnie w tym leży nasz problem. Dlatego jesteś nam
potrzebna. Jednak wybiegam za bardzo do przodu. Czy wiesz, co oznacza Midgard?
- Tak, to „Środkowa Kraina”. –
Nie do końca wiedziała, czemu ma służyć ta wiedza, lecz Loki skinął głową z
zadowoleniem.
- Tak, wydawałoby się, że w
waszej planecie nie ma nic szczególnego. Ludzka rasa jest słaba, reprezentuje
niski poziom, zasoby naturalne gorzej niż przeciętne. Mimo to istnieje jedna
cecha, która czyni Midgard jednym z najważniejszych miejsc we Wszechświecie.
Widziałaś, w jaki sposób podróżujemy i wiesz, że poruszamy się w wymiarze
Yggdrasila. Kilka rozwiniętych światów posiadło tę technologie i korzysta z
niej mądrze, w sposób pokojowy. Zdarzają się oczywiście wyjątki, trudno
całkowicie uniknąć konfliktów. Jednak bez szlaków czasoprzestrzennych upadłby
handel, komunikacja między światami i władza Asgardu nad uniwersum, która
zapewnia względny spokój i mądre rządy.
Wasz świat jest konieczny dla tej
komunikacji, a ten, kto sprawuje nad nim władzę, kontroluje możliwość podróży.
Może ją też całkowicie zablokować, sprowadzając chaos. Wszystko przez to, że Ziemia
leży w samym centrum, na czymś w rodzaju węzła czasoprzestrzennego. To miejsce
łączy ze sobą wszystkie światy, miejsca i planety. Mitgard w niepowołanych
rękach to brak możliwości podróżowania.
Aeldred
chrząknął cicho. Książę spojrzał na niego ukradkiem i potrząsnął głową. Gest
był tak szybki i dyskretny, a chrząknięcie tak mało wyraźne, że właściwie
pozbawione znaczenia. Jesmin jednak nauczyła się już „słuchać” za pomocą swych
nowych zmysłów. Skrzywiła się.
- To nie jedyny sposób, tak?
Obaj mężczyźni zastygli na
moment. Loki westchnął.
- Brak możliwości ukrycia ważnych
rzeczy to dla mnie nowość. – Spróbował się uśmiechnąć, lecz wypadło to nieco
nieszczerze. – Jest dosłownie trzech magów we wszechświecie, którzy posiedli
umiejętność odnajdowania… innych dróg. Dwóch z nich siedzi teraz przed tobą.
Wymaga to wielkiego skupienia, ogromnego nakładu mocy i zawsze wiąże się z
ryzykiem. Poza tym nie pozwala na przenoszenie dużej liczby obiektów.
- Jesmin – odezwał się
nauczyciel - będę z Tobą szczery.
Utrzymujemy to w tajemnicy, ponieważ z powodu naszej siły i możliwości, magowie
nie cieszą się zbytnim zaufaniem. Budzimy szacunek, Rada jest szlachetną
organizacją i szerzy poczucie bezpieczeństwa, przekonanie, iż działamy dla
społecznego dobra. Owszem, nie wszyscy czarownicy to prawi obrońcy niewinnych,
jednak to jest Asgard. Gdyby wyszło na jaw, że magia daje możliwość
niedostrzeżonego przemieszczania się w przestrzeni, nikt nie czułby się
bezpieczny. Odyn mógłby nałożyć kontrolę, ograniczyć swobody, jednym słowem…
- … byłby burdel. – Loki dosadnie
dokończył jego wypowiedź. Wzruszył ramionami w odpowiedzi na potępiające
spojrzenie mistrza. – Mimo umiejętności retorycznych, czasem doceniam proste
określenie sytuacji. – Ponownie zwrócił się do Ziemianki.
- To, że się o tym dowiedziałaś…
- Rozumiem. – Przerwała mu. – To
niefortunne, ale mam trzymać język za zębami. Bez obaw. Wedle tego, co mówiłeś,
z moimi predyspozycjami też podpadam pod definicję maga, tak? Czy wobec tego
masz powód wątpić w moją lojalność?
- Nie sądzę. Boimy się raczej, że
nie znając podstawowych zasad rządzących tą krainą możesz popełnić niedyskrecję
z czystej nieświadomości. – Aldred
starał się odpowiednio dobierać słowa. Nie miał oporów by zaufać w czyste
intencje dziewczyny, która wydawała się po prostu przytłoczona niespodziewanymi
zdarzeniami, jeszcze nie do końca świadoma własnych możliwości. Niepokoiły go
raczej sposoby wykorzystania jej niewiedzy. Źle ukierunkowana…
Z rozważań wyrwał go głos
Lokiego.
- Wracając do sprawy –
kontynuował tłumaczenie. – W tej chwili na Ziemi dzieje się coś w rodzaju
przewrotu, ludzie rozwijają się i starają usamodzielnić. Bez znaczenia jest,
jak bardzo żałosne są moim zdaniem te próby, grunt, że Odyn podjął decyzje o
usunięciu się w cień, nie sprawowaniu tak namacalnej pieczy nad twoją planetą.
Chodziło o to, byście mogli dojść do czegoś samodzielnie, stworzyć własne
zasady. Jak na razie efektem są prześladowania ludzi takich jak ty, ciemnota i ograniczenia.
- Nie przepadasz za nami zbytnio,
prawda? – Agresywny ton Jesmin był aż zanadto wyczuwalny. Nie podobał jej się
protekcjonalny charakter wypowiedzi. Loki nie wydawał się zbity z tropu.
-
Nie chodzi o to, za czym przepadam, po prostu uważam, że jesteście…
- Gorsi?- Dopowiedziała z
rozgoryczeniem.
- Oczywiście. – Odparł bez
skrępowania. Widząc jej urażoną minę pokręcił zniecierpliwiony głową. – Jes, to
naprawdę nie jest pora na takie dyskusje. Po prostu mieliście tak mało czasu na
znalezienie swojej drogi, wasze życia są krótkie, większość ludzi kieruje się
płytkimi motywacjami. Nie twierdzę, że nie istnieją osoby takie jak ty, godne poważania,
czegoś więcej… Jednak realne spojrzenie na całą sprawę pozwala stwierdzić, że
ktoś powinien wami rządzić, poprowadzić. Gdybyśmy nadal sprawowali rządy, nie
byłoby mowy o bestialskim mordowaniu tych, którzy są mądrzy i obdarzeni talentem.
Nie
odezwała się. To naprawdę nie był czas na roztrząsanie podobnych kwestii. Poza
tym w słowach Lokiego nie dało się nie dostrzec pewnych racji. Bądź co bądź jej
historia nie była odosobnionym przykładem ludzkiego zacofania i okrucieństwa.
- Więc Twoim zdaniem Wszechojciec
popełnia błąd?
Aeldred
wtrącił się nerwowo, nie dając księciu dojść do głosu.
- Nie do końca w tym rzecz. On na
pewno ma swoje motywy, jednak osłabienie naszych wpływów w Mitgardzie
pociągnęło za sobą daleko idące konsekwencje.
Loki przez chwilę lustrował swego
mistrza uważnie, w zamyśleniu. Gdy się odezwał, brzmiało w nim napięcie i
złość. Jesmin zadziwiało, jak bardzo potrafiła wczuć się w jego emocje. Tak,
sądził, iż Odyn popełnił pomyłkę, pozostawiając Mitgard ludziom. Mówił, lecz
nikt nie chciał go wysłuchać, a teraz jest za późno. Trzeba przygotować się być
może do wojny, pochłaniającej tysiące ofiar. Tkwił w nim cień ponurej
satysfakcji, choć nikt nie ośmielił się przyznać racji jego ostrzeżeniom.
Dziewczyna zrozumiała, że gdyby udało się zażegnać niebezpieczeństwo dzięki
planowi Lokiego, byłoby to jego osobiste zwycięstwo.
- Tak, czy inaczej pierwszą
rzeczą, jaką musimy zrobić, to ocena skali niebezpieczeństwa, poznanie planu.
Ktokolwiek stoi za obecnymi wydarzeniami wie, w jaki sposób się maskować,
wyczuwa obcą aurę i po prostu znika z pola widzenia. Dlatego właśnie
potrzebujemy kogoś, kto mógłby nierozpoznany wniknąć w szeregi wroga... –
Zrobił znaczącą pauzę, aby dać dziewczynie czas na dokładne zrozumienie jego
słów i pojęcie ryzyka, z jakim wiązało się jej zadanie.
- Mam więc być szpiegiem? –
Zapytała po chwili, jakby na próbę. – Nie powiem, że dokładnie tego się
spodziewałam. – Własny spokój zadziwił ją. – A co z moją mocą? Jeżeli ten,
który się ukrywa potrafi wyczuwać aurę, to z pewnością zauważy...
- O to właśnie chodzi. –Aeldred
pospieszył z wyjaśnieniami. – Jeżeli zdołasz przekonać jego podwładnych, że
jesteś potężnym, choć naiwnym sprzymierzeńcem, z pewnością uda Ci się zbliżyć
do źródła. Zostaniesz przyjęta z otwartymi ramionami, musisz tylko nauczyć
się...
- Kłamać. – Dokończyła,
mimowolnie spoglądając na Lokiego. Starszy z magów uśmiechnął się skrępowany.
- Chciałem raczej powiedzieć
„wykorzystywać twoją moc”, jednakże sztuka oszustwa jest oczywiście również
nieodzowna.
- Myślę, że obu tych rzeczy będę
mógł Cię nauczyć na całkiem niezłym poziomie. – Kłamca starał się przywołać na
twarz uśmiech. – Naturalnie, jeżeli się zgodzisz.
- A więc mam wybór? – Jesmin
doskonale zdawała sobie sprawę z braku możliwości odmowy, lecz mimo to miała
ochotę posłuchać więcej nieudolnych zapewnień. Loki przyjrzał się jej dziwnie i
potrząsnął głową.
- Właściwie nie, pytałem
wyłącznie z grzeczności – Odparł spokojnie, wywołując tym protest oburzonego
Aeldreda. Spiorunował go wzrokiem. – Daj
spokój, tak się mają sprawy. W oczach Wszechojca jest ona jedynie narzędziem,
niedającym się kontrolować źródłem mocy, które może tolerować tylko tak długo,
jak będzie to dla niego korzystne. Musi udowodnić swą wartość, a ja, że
potrafię nad nią zapanować. Wybacz mi, Jes, ale mówiąc Ci to, wierzę, że
zrozumiesz...
- Mogłeś mi to oczywiście
powiedzieć przed zabraniem mnie tutaj, ale nie chciałeś zniechęcić mnie do
odwiedzin, tak? – Słodycz w głosie kobiety, była bardziej wymowna niż krzyki i
pretensje.
- Nie mogłem...
- Mogłeś i nie zrobiłeś tego.
Potrzebujecie mnie i moje ewentualne chęci, lęki i obiekcje trzeba było
zepchnąć na dalszy plan. To dobrze, że choć teraz zdobyłeś się na szczerość. Ta
odrobina zaufania... – Przełknęła ślinę, czując, że w gardle zaczyna dławić ją
płacz. Wysiłkiem woli nie pozwoliła łzom wydostać się spod powiek. – Nieważne.
Skoro i tak nie mam wyboru, lepiej, żebyś okazał się dobrym nauczycielem magii.
Co do kłamstwa, nie mam już wątpliwości, że jesteś ekspertem. Teraz, jeśli pozwolicie,
pójdę trochę wypocząć. Dzisiejszy dzień wyzuł mnie nieco z sił.
Wstała
i skłoniła się przed półalfem uprzejmie. Wychodząc z komnaty, nie poświęciła
Tricksterowi nawet jednego spojrzenia.
- Świetnie. – Podsumował Aeldred,
gdy tylko zostali sami. – Wyjaśnij mi, kiedy twoje zdolności dyplomatyczne
uległy całkowitej degeneracji?
Loki
z zatroskaną miną bawił się korkiem pustej karafki. Wiedział, że nie poszło
dobrze, ale co takiego miał zrobić? Otworzył usta, w celu udzielenia wyjaśnień,
ale właściwie nimi nie dysponował. Nie miał pojęcia, co skłoniło go do tej
katastrofalnej szczerości. Czy możliwym było, że Mitgardka użyła swej mocy...
na nim? Na myśl o tym księcia przeszedł dreszcz i przez moment pożałował całego
tego planu.
- I tak by się zorientowała. –
Wymamrotał niewyraźnie.
- Słuchaj, czy ty aby... – Zaczął
nauczyciel i zamilkł. Nie wiedział, jak sformułować to pytanie i jednocześnie
ostrzec Lokiego przed niepotrzebnym rozpraszaniem uwagi w obliczu tak istotnych
wydarzeń. – Mam na myśli to, że znasz zasady i choć często działasz im na
przekór, to jednak istnieją pewne przeciwwskazania...
- O czym ty właściwie mówisz? –
Kłamca próbował wyłapać intencję w niezgrabnych słowach Aeldreda, lecz w końcu
musiał dać za wygraną.
- Po prostu przypominam ci, że
między mistrzem a uczniem, w tym wypadku uczennicą nie powinny istnieć pewne
związki... przeszkadzające w prawidłowym zespalaniu i wykorzystywaniu mocy...
Stwierdzenie
to z wolna torowało sobie drogę do umysłu Lokiego, który jakoś nie potrafił lub
nie chciał nadać mu sensu. W końcu spojrzał na swojego mistrza z mieszanką
zaskoczenia i irytacji.
- Chyba żartujesz? - Warknął
rozdrażniony.
- Po prostu na wszelki wypadek
przypominam.
- Nie mam zamiaru słuchać tych
bzdur. Spotkanie Rady chyba nie wyszło ci na dobre. – Młody mag wstał i
bezceremonialnie opuścił gabinet, pozostawiając nauczyciela w stanie głębokiego
zatroskania.